7. Pani to chyba ma mrówki
- To nie, tamto też nie, a to to już w ogóle odpada. - zawsze byłam wybredna przy wybieraniu ubrań. Jak jakiś t-shirt mi się podobał to nigdy, ale przenigdy nie mogłam dobrać do tego spodni i butów. No tylko wziąć i się pochlastać. Jednak pakowanie się nie jest tak proste jak wydawało mi się jeszcze dwie godziny temu.
- Córciu, ale to tylko tydzień. Nie musisz brać, aż tylu ciuchów. Najwyżej wypierzesz sobie coś u babci. - moja mama starała się mnie przekonać do szybkiego zakończenia mojego koszmaru, ale ja tak łatwo się nie poddam.
- Niby tak, ale nie chcę sprawiać babci większego problemu niż teraz robię.
Pamiętacie jak wspomniałam, że moi rodzice pochodzą z innego kraju? Tak, owszem. Pochodzimy z Polski. W zasadzie cała nasza rodzina tam mieszka, a że udało mi się wziąć wolne w pracy i mamy wolne na uczelni, postanowiłam wpaść z wizytą do babci i dziadka.
Jedyną rzeczą jakiej nie mogłam ścierpieć to jedenastogodzinny lot z Seulu do Warszawy. Serio. Męczarnia. Przeżyłam to kilka razy i dlatego teraz to ja latam do dziadków, a nie oni do nas.
Moja męczarnia trwała jeszcze dobre trzy godziny. W końcu udało mi się spakować wszystko co potrzebowałam. Na pewno w samolocie przypomni mi się o milionie rzeczy, których zapomniałam i będę musiała dokupić je na miejscu.
Tuż przed snem sprawdziłam wszystkie media społecznościowe. Ku mojemu zdziwieniu prawie całą tablicę na facebooku miałam zaspamowaną plakatami i tekstami o jakimś zespole, który w najbliższym czasie będzie miał koncert.
Zaintrygowana taką ilością wiadomości sprawdziłam daty wydarzeń. Mój szok jeszcze bardziej się pogłębił kiedy zobaczyłam, że jeden z kilku koncertów odbędzie się w Warszawie, akuratnie w czasie mojego pobytu u rodziny.
- A co mi tam... - mruknęłam sama do siebie pod nosem, po czym weszłam na stronę, która sprzedawała bilety i po dogłębnej analizie pakietów zawartych w każdym bilecie i stanu mojego portfela kupiłam bilet zawierający high five event.
Nie wiem w sumie po co mi to, ale coś wewnętrznie mówi mi, że będzie fajnie i że nie pożałuję.
Nazajutrz rano zostałam obudzona brutalnym dźwiękiem mojego budzika i zaczęłam po omacku macać szafkę w poszukiwaniu tego małego diabelstwa. Po wyłączeniu go, tradycyjnie stwierdziłam, że jeszcze dodatkowe pięć minut mi nie zaszkodzi, a wręcz pomoże.
Jak zwykle z kilku minut zrobiło się pół godziny i tym razem to moja mama przyszła mnie ściągnąć.
- Hee, wstawaj! Bo nie zdążysz na samolot!
Szlag. Zapomniałam na śmierć. Tak to jest jak pakujesz się pięć godzin, a potem jesteś bardziej zmęczona, niż po przebiegnięciu maratonu.
Kiedy już udało mi się wpaść w poranny rytm, dosłownie zebrałam się w mgnieniu oka. Trzydzieści minut później byłam już w drodze z rodzicami na lotnisko.
Po dotarciu na miejsce pożegnałam się z nimi i udałam do odprawy bagażowej. Oczywiście nie obyłoby się bez kolejkonu, bo tutaj nigdy nie może być mało ludzi.
Po odstaniu swojego ruszyłam na odprawę osobistą. Więcej z tym roboty niż pożytku. Zdjąć buty, zdjąć pasek i wypakować wszystkie graty z kieszeni, a potem szybko się pakuj, bo za tobą stoi jakiś dziad i ci sapie w szyje, że niby za wolno się ubierasz. Ugh, nie cierpię tego...
Po zebraniu wszystkich fantów ruszyłam w poszukiwaniu swojej bramki. Na tak wielkim lotnisku nie jest to taka łatwa sprawa. Kiedy wreszcie znalazłam odpowiedni numerek postanowiłam, że usadzę swoje zgrabne ciałko na tych niewygodnych plastikach wchodzących w tyłek i grzecznie poczekam aż zaczną wywoływać mój numer lotu. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po wyczytaniu mojego samolotu ogłoszono trzydziestominutowe opóźnienie. No oni chyba sobie w kulki lecą. Czy tutaj nigdy nic nie może działać jak w zegarku?
Jakiś czas później do mojego box'u wtoczyło się siedmiu chłopaków. Wszyscy w maskach, czapkach i modnych ciuchach. Ciekawe skąd Ci się urwali.
Znając moje szczęście musieli usiąść akuratnie na przeciwko mnie. Chwilę potem poczułam ich spojrzenia na sobie. Jezu, za co... Przecież mają do okoła tylu innych ludzi do oglądania. Z racji, że było mi mega nieswojo, postanowiłam zmienić miejsce. Wstałam, obeszłam ich i usiadłam do nich tyłem. Uff, co za ulga...
- Lot B453 proszony jest do ustawienia się w kolejce przy bramce. - w hali rozbrzmiał głos kobiety, która wyczytała numery mojego lotu.
Niespiesznie ustawiłam się za innymi ludźmi i czekałam aż wreszcie nadejdzie moja kolej. Oczywiście siedmiu nieznajomych musiało ustawić się jako pierwszych, jeszcze sprzeczali się między sobą, o to który ma stać pierwszy. Zupełnie jak duże dzieci.
Kiedy nadeszła moja kolej podałam bilet stewardessie. Po zeskanowaniu z niego kodu, pozwolono mi wreszcie wsiąść na pokład samolotu.
Miałam miejsce numer dwadzieścia cztery, czyli wypadało, że będzie to gdzieś bliżej środka maszyny i dokładnie środkowe miejsce w rzędzie. Super. Będę musiała gnieść się z jakimiś ludźmi przez tyle czasu. Miejmy nadzieję, że będą chociaż normalni.
Ku mojemu zaskoczeniu moimi sąsiadami okazała się dwójka z siódemki chłopaków widzianych wcześniej na lotnisku. Kocham moje szczęście.
- Przepraszam, czy mógłby pan wstać, bo chciałabym usiąść na swoje miejsce? - zapytałam uprzejmie, ale z kolei chłopak nic nie odpowiedział, tylko podniósł się i mnie grzecznie przepuścił.
Pierwsze trzy godziny minęły w miarę znośnie, ale potem jak to ja potrzebowałam wstać, rozciągnąć nogi i rozruszać się. Przeprosiłam po raz kolejny swojego współpasażera i skierowałam się w stronę toalety. Co jak co, ale taka przechadzka zawsze pomaga. Jak nie w jednej sprawie, to przynajmniej w kilku.
Po kilkunastu minutach wróciłam na swoje miejsce. Na szczęście zostałam zauważona z daleka i nie musiałam dopraszać się o przypuszczenie mnie. Po chwili ciszy usłyszałam głos nieznajomego. Wydał mi się dziwnie znajomy.
- Pani to chyba ma mrówki, bo tak często wstaje z miejsca. - myślałam, że się przesłyszałam. Ja i mrówki. No w życiu.
- Nie wydaje mi się proszę pana. Wstałam raptem raz, a tak w ogóle to ma pan jakichś dziwnych kolegów. - nie wiem skąd wzięła mi się ta uwaga, ale chciałam, a wręcz musiałam mu to powiedzieć. Nie byłabym sobą gdybym nie dorzuciła mu jeszcze spojrzenia, jak dla uciekiniera z psychiatryka.
- Może tak, może nie. Kto ich tam wie. Nazywam się Changsun, a pani? - każdy sposób na zagadanie do dziewczyny, to dobry sposób, nie?
- Heeyeon, miło mi. - po czym uścisnęłam, wyciągniętą w moją stronę rękę chłopaka.
- Mi również. - mówiąc to ściągnął czapkę i moim oczom ukazała się ruda czupryna z delikatnymi czarnymi odrostami. Urocze.
- A ja jestem Jinhong. - niespodziewanie odezwał się do mnie chłopak siedzący po mojej lewej stronie i też pozbył się nakrycia głowy, ukazując brązowe włosy.
- Heeyeon. - uśmiechając się podałam rękę również i jemu.
- Co tutaj robisz? - zapytał się mnie Jinhong.
- Siedzę. - odpowiedziałam szczerząc się.
- Aish, nie o to mi chodziło. Dlaczego lecisz tym samolotem?
- Jadę w odwiedziny do dziadków.
- Aaaaa, to bardzo miło.
- A wy?
- Eee... - najwidoczniej chłopakowi zabrakło słów.
- Lecimy na wakacje. - z przedniego siedzenia odwrócił się do nas jakiś blondyn - Kisu. - przedstawił się i on również wyciągnął rękę - Miło mi. - niegrzecznym byłoby się nie przywitać, więc i również jego prawicą potrząsnęłam. Przysięgam, że tu robi się coraz dziwniej.
- No właśnie. Hyung ma rację. - w odpowiedzi zobaczyłam wyszczerzone białe ząbki, w uroczym uśmiechu.
- Widzę, że maluchy znalazły sobie nową zabawkę. - powiedział blondyn ignorując młodego i uśmiechając się wesoło. Chwilę potem usłyszeliśmy klepnięcie i mało męski pisk Kisu.
- Cory nie klep mnie w tyłek! - powiedział chłopak płaczliwym tonem, nadymając uroczo policzki.
- Kto wypina, tego wina. - odpowiedział mu chłopak, wychylając głowę zza fotela i puszczając radośnie oczko - To jeszcze ja się przedstawię. Cory, ojciec całego zbiorowiska wariatów. - z nim także się przywitałam.
- Ojciec? Pfff, chciałbyś. - mówiąc to Jinhong chyba się opluł, bo na jego maseczce w miejscu ust zrobiła się mokra plama. Dopiero teraz zobaczyłam, że Kisu i Cory są bez masek, a Jinhong z Changsunem je mają. Może są chorzy? Mam nadzieję, że mnie nie zarażą.
- Wiesz, nie chciałabym być niemiła, ale chyba się oplułeś. - powiedziawszy to wskazałam na jego twarz.
Zawstydzony chłopak od razu zaczął dotykać się po ustach, po czym odwrócił się w kierunku okna, wyciągnął z plecaka czystą maskę i zamienił z tą mokrą, wrzucając ją gdzieś w czeluść swojego bagażu.
- Lepiej? - zapytał.
- Jasne. Przynajmniej nie wyglądasz jakbyś ślinił się non stop. - mówiąc to mrugnęłam do niego, a on spalił tak uroczego buraczka, iż miałam wrażenie, że zaraz zobaczę wokół jego postaci tęczę i latające jednorożce.
- Na jak długo zostajesz? - ni stąd ni zowąd usłyszałam głos Kisu.
- Jakieś dwa tygodnie. No wiesz dawno nie widziałam się z rodziną i znajomymi z Polski. A wy?
- Parę dni. Potem lecimy dalej. Chcemy zwiedzić jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie.
- To całkiem fajnie. Mi by się nie chciało. Jestem za dużym leniem. - skwitowałam z uśmiechem.
- To zupełnie tak jak mi. - przy tej dwójce całkowicie zapomniałam, o obecności Changsuna.
- To oni niech sobie zwiedzają, a ty możesz zostać ze mną i pokażę Ci lepiej Warszawę. - zupełnie nie wiedziałam skąd taka dzika propozycja wzięła się w mojej głowie. Zwykle nigdy tak nie robię i nie zapraszam obcych chłopaków.
- Dziękuję za zaproszenie, ale niestety nie mogę skorzystać. Obiecałem, że z nimi pojeżdżę, to teraz muszę dotrzymać danej obietnicy. - nic nie mówiąc pokiwałam tylko głową w geście zrozumienia.
- Wiecie, ja się chyba zdrzemnę, bo jeszcze spory kawał do Polski.
- Możesz oprzeć się o mnie. - jednocześnie usłyszałam głosy brązowo i rudowłosego.
- To najpierw o jednego, a potem o drugiego. Żeby żadne dziecko nie było pokrzywdzone. Może być?
- Tak. - również odpowiedzieli równocześnie, mierząc się wzajemnie niezadowolonymi spojrzeniami.
Na pierwszy ogień poszedł Jinhong. Był ciepły i miękki, ale chyba jak nie siedzi to musi być strasznie wysoki, bo musiałam wyciągać szyję jak żyrafa, żeby sięgnąć ramienia. Co chwilę się budziłam i nie mogłam wygodnie się ułożyć. Po jakichś dwóch godzinach dałam sobie spokój i oparłam się na Changsunie. Cieplusi, mięciusi, wygodny, nie za wysoko, nie za nisko. Po prostu idealny do spania.
Miałam wrażenie, że minęło dopiero pięć minut, a już czułam delikatne potrząsanie za ramię. Niechętnie uniosłam powieki i pierwszym co zobaczyłam były kawowe tęczówki Suna. Na prawdę śliczne.
- Wstawaj. Jesteśmy już prawie na miejscu. Za mniej niż trzydzieści minut lądujemy. - miał miękki głos, zupełnie jakby nie chciał żebym się jeszcze budziła.
Po wylądowaniu, podreptałam za resztą pasażerów w kierunku taśm bagażowych. Mojej walizki nie da się przegapić, ani pomylić, bo jest cała biała. Po chwili czekania pierwsze torby zaczęły wyjeżdżać. Ku mojemu zdumieni, w zasięgu wzroku zauważyłam aż dwa białe bagaże. Mój musi być pierwszy, bo przede mną nie było nikogo z takim kolorem, więc logicznym jest, że musiał przyjść za mną.
Sprawnie chwyciłam walizkę i dziarskim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia. Za sobą usłyszałam głośny rechot, który za pewnie należał do jakichś chłopaków. Nie ma to jak kochana Polska.
Nie przeszłam jednak nawet kilku metrów, gdy usłyszałam za sobą wołanie.
- Heeyeon, zatrzymaj się! Stój! - w tym momencie podbiegł do mnie rudzielec z samolotu.
- Coś się stało?
- Mam twój bagaż, a ty mój. Możemy się wymienić? Proszę.
Nie chciało mi się wierzyć w to co usłyszałam, więc ostentacyjnie otworzyłam zamek błyskawiczny, ale zawartość przedmiotu bardzo mnie zdziwiła, bo zamiast swoich koszulek i spodni, ujrzałam męskie bluzy i skarpety.
- Ym no tak, to ten proszę, to twoje. - zapięłam walizkę i oddałam ją jej prawowitemu właścicielowi.
Jestem tu niecałą godzinę, a już się pięknie zaczęło. Ciekawe czy dożyję bezproblemowo, do końca pobytu...
°°°°°°°
Hejka naklejka!
Tym razem wyszedł mi rozdział gigant, bo ponad 1800 słów O.O ale w sumie nie dało się tego krócej opisać xD Ciekawe co też mogłoby się jeszcze przytrafić naszej bohaterce? A może ktoś, gdzieś, widzi wskazówki do następnych wydarzeń? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Com